Raz poczułam krindż, dwa razy płakałam ze wzruszenia. Te trzy ...
Opowieść (nie tylko) o naszych babkach
Nie sądziłam, że w finale filmu, który zaczyna się od tego, że żona mówi do męża „dzień dobry", a ten w odpowiedzi zdziela ją w twarz, będę płakać ze wzruszenia. Ale tak właśnie stało się podczas seansu „Jutro będzie nasze", największego hitu włoskich kin, który w ubiegłym roku pokonał nawet „Barbie".
Spoliczkowana Delia i jej mąż brutal Ivano mieszkają z trójką dzieci w suterenie rzymskiej kamienicy. Jest rok 1946, w mieście wciąż stacjonują amerykańskie wojska, panuje bieda. Delia nie tylko zajmuje się domem, dziećmi i teściem, który nie wstaje z łóżka, ale także dorabia w kilku miejscach. Mąż i teść traktują ją gorzej niż służącą, nastoletnia córka Marcella coraz bardziej się złości, że matka daje się bić, wykorzystywać, upokarzać. Ale co Delia ma zrobić? Jest całkowicie zależna od męża, nie ma dokąd uciec, a nawet gdyby uciekła, cóż... – Jak cię znajdzie, to cię zabije – mówi jej przyjaciółka. Mimo dramatycznej sytuacji Delia zachowuje spokój i godność. A przede wszystkim poczucie humoru.