Odeszła Daria Dziewięcka. Była dziennikarką, joginką ...

Trudno jest pisać "była", bo przecież choć wiedziałam - nie robiła z tego tajemnicy, przeciwnie - że chorowała, to widziałam z daleka, że jest. Wiedziałam, że pisze, ćwiczy jogę, przyjmuje pacjentów w swoim gabinecie terapeutycznym. Jeździ na rowerze. Często wrzucała na Facebooka zdjęcia - z maty albo z rowerowej trasy.
Podziwiałam jej siłę, imponowała mi jej determinacja, cieszyłam się, że realizuje swoje cele. Kibicowałam jej. Czytałam jej teksty. Ten, w którym w kwietniu 2020 roku pisała, że kiedy dostała diagnozę, "wszystko wokół niej przypominało lądowanie śmigłowca w zamieci w górach". Piszę o tym, bo sama o tym pisała. Opowiadała w tekstach i podcastach robionych dla Tok Fm, że w chaosie pełnym niewiadomych związanych z chorobą, "rozkładanie maty do jogi dodawało jej sił". Napisała kilka felietonów o chorobie i leczeniu, obnażając słabości systemu leczenia i służby zdrowia, posługując się swoim charakterystycznym, ostrym stylem, ciętym językiem, wyrafinowaną ironią.